molasy molasy
1798
BLOG

Cóżeś ty "Gazecie Wyborczej" uczynił młody Tusku?

molasy molasy Polityka Obserwuj notkę 12

 Zupełnie nieoczekiwanie afera, której bohaterem jest Michał Tusk, uderza rykoszetem w „Gazetę Wyborczą”. Jak ujawnia w najnowszym numerze tygodnik „Wprost”, flagowy dziennik Agory opublikował w marcu wywiad na temat rynku lotniczego w Polsce, który syn premiera przeprowadził sam ze sobą! Jako dziennikarz gdańskiej redakcji „GW”, Tusk opracował pytania, na które odpowiedzieć miał dyrektor firmy lotniczej OLT Jarosław Frankowski. Jednak tak się nie stało. Ponieważ syn premiera pracował równocześnie jako doradca ds. PR dyrektora OLT, to sam napisał odpowiedzi. A „Gazeta Wyborcza” opublikowała to wszystko jako wywiad przeprowadzony rzekomo przez innego dziennikarza tego dziennika Michała Jamroża z Frankowskim.  

Przypomnieć w tym miejscu trzeba koniecznie, że organ prasowy tych, którym „nie jest wszystko jedno”, kierowany obecnie przez pochodzącego z Gdańska Jarosława Kurskiego, nie po raz pierwszy pojawia się w aferze Tuska. Sprawa zaczęła się od wywiadu udzielonego „Gazecie Wyborczej” przez syna premiera, w której poinformował o swojej pracy dla linii lotniczej należącej do Amber Gold. Ujawniając ten fakt, Tusk zastosował często stosowany chwyt PR. Chciał w ten sposób rozbroić minę, na którą nadepnął, podejmując utajnioną współpracę z OLT, w okresie gdy był zatrudniony w gdańskim porcie lotniczym.

Ale w tym wywiadzie Tusk „zapomniał” powiedzieć, że wykonywał zlecenia dla OLT także wtedy, gdy był dziennikarzem „Gazety Wyborczej”! Nic zatem dziwnego, że jego były szef w gdańskiej redakcji tego dziennika  Jan Grzechowiak napisał wczoraj w specjalnie wydanym oświadczeniu: „Michale, nie tak wyobrażałem sobie koniec Twojej przygody z +Gazetą Wyborczą+”.

Nie dziwię się jego rozgoryczeniu. „Gazeta Wyborcza” przygarnęła przecież pod swoje skrzydła młodego Tuska i karmiła przez kilka lat, a ten teraz pakuje ją w kłopoty. A przecież gdyby nie dobre serce redaktorów Adama Michnika i Jarosława Kurskiego, to groził mu los synów Lecha Wałęsy, którzy ponoć w okresie jego prezydentury byli bezrobotni. I teraz tak się swym chlebodawcom odwdzięcza! Bo, proszę zauważyć, młody Tusk w tej sprawie posłużył się „Gazetą Wyborczą”! Wywiad został na pewno przeprowadzony z jego inicjatywy. Wszystko wskazuje na to, że redaktorzy „GW” wierzyli, że ujawnił w nim prawdę. I to prawdę nie „swoją”, ale „całą”. A teraz okazało się, że spotkał ich taki zawód.

Dziennik, który chce uchodzić za najbardziej opiniotwórczy w Polsce, całkowicie się skompromitował. Miał taki sensacyjny temat, ale nie podjął żadnych działań, aby go zgodnie z regułami sztuki dziennikarskiej opisać. „Gazeta Wyborcza” zaniedbała przeprowadzenia weryfikacji tego, co Tusk w wywiadzie powiedział. Nie skontaktowała się z właścicielem OLT Marcinem Plichtą, z dyrektorem tej linii lotniczej oraz szefami portu lotniczego w Gdańsku.  Można odnieść wrażenie, że ci, którym „nie jest wszystko jedno”, są naiwnymi dziećmi, wierzącymi w każdą podrzuconą im dziennikarską wrzutkę!  

Ale ten wywiad, to nie jedyna krzywda, jaką „Gazecie Wyborczej” wyrządził młody Tusk. Teraz wyszły na jaw kulisy pracy redakcyjnej w tym dzienniku. Ujawnił je niechcąco Grzechowiak w swoim oświadczeniu, zaczynającym się zdaniem: „Stanowczo zaprzeczam, jakoby Michał Tusk sam napisał pytania i odpowiedzi do wywiadu z dyrektorem OLT.” W dalszej jego części szef trójmiejskiego oddziału "GW" pisze:„Pomysłodawcą i autorem tekstu jest nasz redakcyjny ekspert od komunikacji i ówczesny przełożony Tuska Michał Jamroż. (…)  Jaki był w tym udział Tuska? Zajmując się w redakcji transportem lotniczym, współuczestniczył w układaniu pytań i został zobowiązany do przekazania ich dyrektorowi linii Jarosławowi Frankowskiemu. Teraz dowiadujemy się, że nas oszukał i sam napisał odpowiedzi.

Czy to jest prawda? To możliwe, ale gdybym uznał, że na pewno tak, to zachowałbym się tak samo nieprofesjonalnie jako dziennikarz, jak redaktorzy „Gazety Wyborczej”, którzy do niedawna ślepo wierzyli młodemu Tuskowi. Dziwi mnie, że rzekomy główny autor wywiadu nie przekazał osobiście pytań dyrektorowi OLT, lecz powierzył to zadanie koledze. Jeśli nic nie wiedziałby o kontaktach Tuska z tą firmą, to by przecież tego nie robił. Bo dlaczego Tusk miałby je „przekazywać” (domyślam się, że osobiście) dyrektorowi OLT w imieniu głównego autora, skoro mógł on to szybko zrobić sam, wysyłając je pocztą elektroniczną?

Wątpliwości wzbudza zresztą sam bohater afery, który powiedział w kolejnym wywiadzie udzielonym dziennikowi, w którym do niedawna pracował, że „kolega - autor wywiadu - po prostu poprosił mnie o pomoc przy układaniu pytań, ale nie mógł raczej wiedzieć, że będę też współpracował z OLT.” Dla mnie słowo „raczej” wygląda na furtkę, jaką Tusk, było nie było specjalista z dziedziny PR, zostawił sobie na wypadek, gdyby znowu go ktoś mocniej przycisnął do płotu w tej sprawie. Jest to zarazem delikatna forma szantażu w stosunku do redaktorów „Gazety Wyborczej”. Słówko to ostrzega ich, żeby nie starali się być zbyt dociekliwi w tej aferze.

 Załóżmy jednak, że podane przez Grzechowiaka fakty dotyczące roli Tuska przy pisaniu tego rzekomego wywiadu są prawdziwe. Użyłem przymiotnika „rzekomy”, bo to co się ukazało w „Gazecie Wyborczej” jako wywiad, z tą formą dziennikarską nie miało nic wspólnego! Ponieważ podyplomowe studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim rzuciłem po miesiącu, gdyż uznałem je za kompletnie bezużyteczne, więc nie czuję się godny podawania definicji wywiadu dziennikarskiego. Z praktyki wiem jednak, że jego cechą charakterystyczną jest bezpośrednia rozmowa dziennikarza z rozmówcą. Może się ona odbywać twarzą w twarz (tak najlepiej), albo przy pomocy środków audiowizualnych. Myślę, że dopuszczalną formą jest także wymiana mejli.

Tymczasem w „Gazecie Wyborczej” wywiad przeprowadza się całkiem inaczej! Przesyła się rozmówcy pytania, czyli zawczasu mu się je ujawnia, co jest złamaniem wszystkich reguł sztuki dziennikarskiej, a następnie po prostu drukuje nadesłane odpowiedzi. Dziennikarzy „GW” nie obchodzi w ogóle, czy rzekomy rozmówca widział i czytał pytania!  Nie interesuje ich, kto napisał odpowiedzi! Ostrzegam wszystkich studentów dziennikarstwa, jeśli na zajęcia przyjdzie kiedyś ktoś z „Gazety Wyborczej”, to nie słuchajcie w ogóle tego, co on mówi. Najlepiej przepędźcie go na cztery wiatry!

Oprócz tego w opisanej sytuacji doszło do złamania prawa autorskiego. De facto Tusk był współautorem wywiadu. Współuczestniczył w opracowaniu pytań i przekazał je rozmówcy. Dlatego nawet jeśli ich ostatecznego wyboru dokonał jego kolega, to jego wkład pracy czyni go współautorem, a co najmniej współpracownikiem głównego autora. Jego nazwisko powinno być wymienione pod tekstem. To naprawdę wielka kompromitacja, że Agora, spółka giełdowa przecież, zatrudnia w redakcjach „Gazety Wyborczej” tzw. murzynów, piszących teksty za rzekomych, podpisanych pod nimi, autorów!

Tego typu praktyki mogą też zainteresować fiskusa, który może podejrzewać, że ukrywanie rzeczywistego autora jest robione w celu oszustwa podatkowego. Jeśli komuś np. groziłoby, że przekroczy II próg podatkowy, to mógłby się umówić z kolegą, żeby tekst został opublikowany pod jego nazwiskiem. A rzekomy autor, po wzięciu wierszówki, oddałby oszustowi pieniądze. Spodziewam się, że aparat skarbowy sprawdzi teraz, czy w „Gazecie Wyborczej” takie machinacje podatkowe nie są stosowane.

Chociaż były szef młodego Tuska, Grzechowiak, dopuścił się oszustwa, ukrywając, że uczestniczył on przy pisaniu rzekomego wywiadu z dyrektorem OLT, to pisze teraz, że „mamy prawo czuć się oszukani”. Cóżeś ty zatem uczynił „Gazecie Wyborczej” synu premiera? Czemuś ją tak pokrzywdził! Oj nieładnie, nieładnie, tak postąpić z główną opoką rządu, na czele którego stoi twój ojciec 

molasy
O mnie molasy

"JEDYNIE PRAWDA JEST CIEKAWA" - Józef Mackiewicz

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka